ZALOGUJ SIĘ





Zarejestruj się!
Zapomniałem hasła!
"Przystanek Radzim" - obóz zagłady w Radzimiu. Drukuj
Redaktor: A.A   
29.04.2013.

Obóz dla internowanych w Radzimiu

N53o32.016' E017o36.222'

Prowizoryczny obóz w Droździenicy.

Sępólno Krajeńskie zostało zajęte przez oddziały Wehrmachtu już w pierwszych dniach kampanii wrześniowej. Niemal natychmiast w mieście i całym powiecie uaktywnili się członkowie miejscowego Selbstschutzu – paramilitarnej formacji złożonej z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, zamieszkującej przedwojenne terytorium Rzeczypospolitej. Na czele miejscowej struktury Selbstschutzu (z siedzibą w Sępólnie) stanął SS-Standartenführer Wilhelm Richard, do jesieni 1939 r. członek 42. SS-Standarte w Berlinie. Jego jednostka, której zakres działania obejmował powiaty sępoleński i tucholski, podlegała z kolei VI inspektoratowi Selbstschutzu w Chojnicach, na którego czele stał Standartenführer Heinrich Mocek.

Niezwłocznie rozpoczęły się masowe aresztowania przedstawicieli polskiej elity politycznej i intelektualnej, jak również co bardziej patriotycznie nastawionych reprezentantów środowisk chłopskich i robotniczych.

Na celowniku okupanta znaleźli się ponadto Żydzi. Kierując się przygotowanymi jeszcze przed wojną listami proskrypcyjnymi Niemcy uwięzili tysiące mieszkańców ziemi krajeńskiej zaangażowanych w latach międzywojennych w działalność polityczną, gospodarczą, społeczną, oświatową, kulturalną bądź religijną. Wśród nich znalazło się wielu księży katolickich, nauczycieli, urzędników, pracowników służb mundurowych, żołnierzy powracających do swych domów, jak również członków Polskiego Związku Zachodniego oraz Ligi Morskiej i Kolonialnej. Nierzadko ofiarą aresztowań padały jednak osoby, do których członkowie Selbstschutzu żywili po prostu osobiste urazy bądź pretensje.

Przyczyną zatrzymania mogła być też chęć zagarnięcia mienia aresztowanego Polaka. Aresztowań dokonywała niemiecka policja, która działała w asyście bojówkarzy Selbstschutzu i zatrzymywała wskazanych przez nich Polaków.

Aresztowanych przetrzymywano początkowo w rozmaitych tymczasowych miejscach zatrzymania, takich jak: szkoły, więzienia sądowe (np. w Tucholi), areszty gminne itp. Owe prowizoryczne areszty szybko się zapełniły, w związku z czym Niemcy zaczęli kierować uwięzionych do prowizorycznych obozów internowania.

Jeden z takich obozów został utworzony przez Wehrmacht przed 05 września 1939 r. na terenie dużej zagrody chłopskiej we wsi Droździenica, w ówczesnym powiecie sępoleńskim. Zagroda została prowizorycznie otoczona drutem kolczastym. W dwóch rogach tego ogrodzenia, po przekątnej ustawiono na stojakach po dwa karabiny maszynowe.

Obowiązki komendanta obozu pełnił podoficer Wehrmachtu. Strażnikami również byli żołnierze. Internowani Polacy zostali umieszczeni w zabudowaniach gospodarczych, przy czym Polaków pochodzenia żydowskiego i księży katolickich umieszczono w chlewie, podczas gdy pozostali więźniowie trafili do stodoły.

Warunki w obozie były bardzo ciężkie. Wyżywienie składało się z około 1 kilograma chleba na tydzień, rano i wieczorem dawano około 1/4 litra kawy zbożowej, na obiad zupę z kapusty, ziemniaków lub brukwi bez jakiegokolwiek tłuszczu. Brud i złe wyżywienie powodowały wiele zachorowań na biegunkę. Komendant obozu, obawiając się wybuchu epidemii, nakazał meldować się wszystkim chorym, których następnie zabierano z obozu w nieznanym kierunku. Często wyprowadzano poza obóz również tych, którzy razem z chorym korzystali z latryny. W niektórych dniach odprowadzano po 15 do 30 osób.

Wszystkie te wypadki budziły podejrzenie wśród pozostałych więźniów, że chorzy zostali zamordowani. Doszło do tego, że wobec zatajania choroby komendant nakazał internowanym korzystać z latryny pod nadzorem strażników. Wszyscy internowani podlegali zewidencjonowaniu. Zabrano im dokumenty i przedmioty osobiste, jak zegarki, pieniądze, pierścionki, obrączki. Poza tym byli przesłuchiwani przez podoficerów Wehrmachtu – funkcjonariuszy Abwehry.

Część internowanych wyprowadzana była pod strażą na tereny niedawnych walk, gdzie grzebali poległych żołnierzy polskich oraz przeprowadzali ekshumacje pojedynczych grobów do mogiły zbiorowej.

Do pierwszych dni października 1939 r. oprócz tajemniczych zaginięć chorych nie było jednak przypadków rozstrzeliwania internowanych.

----------------

Przejęcie obozu przez Selbstschutz

i przeniesienie więźniów do Radzimia.

Sytuacja zmieniła się diametralnie na początku października, gdy obóz przejęli z rąk Wehrmachtu członkowie miejscowego Selbstschutzu. Nowym komendantem został Werner Sorgatz – volksdeutsch z Kamienia Krajeńskiego i przedwojenny aktywista Jungdeutsche Partei, który tuż przed wybuchem wojny uciekł do Wolnego Miasta Gdańska przed poborem do Wojska Polskiego. Funkcję jego zastępcy pełnił Richard Kemnitz z Sępólna. Poza tym w skład komendy wchodzili trzej inni członkowie Selbstschutzu: Alfred Musolf, Bartoschek i Sieg. Ci ostatni prowadzili ewidencję i przesłuchania internowanych, w czasie których orzekali o losach więźnia.W przesłuchaniach bardzo często uczestniczył sam komendant. Z chwilą przejęcia obozu przez Selbstschutz rozpoczęły się masowe zbrodnie na internowanych.

Około 15 października wszystkich internowanych w Drożdzienicy przeprowadzono do Radzimia i umieszczono na terenie zabudowań folwarcznych majątku należącego do rodziny ziemiańskiej Seydów. Internierungslager w Radzimiu miał nawet swój podobóz rozlokowany w odległym o 10 kilometrów Komierowie. Przebywali w nim więźniowie skierowani do prac rolnych w tamtej okolicy. Obóz w Radzimiu był jednym z 19 obozów założonych przez Selbstschutz na Pomorzu. Obok niego w powiecie sępoleńskim funkcjonował jeszcze jeden Internierungslager – w Karolewie pod Więcborkiem.

W obozie w Radzimiu zwykle przybywało jednorazowo około tysiąca więźniów, pochodzących przede wszystkim z Sępólna Krajeńskiego, Więcborku, Tucholi i Kamienia Krajeńskiego. Zakwaterowani zostali w kilku piwnicach pałacu; około 400 osób umieszczono w dużej piwnicy pod stodołą oraz w samodzielnie stojących piwnicach przeznaczonych do przechowywania roślin okopowych.

Wyżywienie więźniów składało się ze 100 gramów chleba i trzech wodnistych zup w ciągu dnia. Część więźniów codziennie wyprowadzano do prac rolnych w pobliskich gospodarstwach niemieckich. Zarówno przy pracy, jak i poza nią więźniowie byli maltretowani i poniżani. Zmuszano ich do ładowania mierzwy rękoma (bez wideł i łopat), księży zmuszano do wybierania ustami suchej słomy ze zbiorników nawozu.

Kto wyraził jakikolwiek sprzeciw lub stawiał opór był bity, a nierzadko zabijany na miejscu.

--------------

Eksterminacja więźniów Radzimia

Nazwa „obóz dla internowanych” była eufemizmem, mającym ukryć prawdziwe przeznaczenie obozu w Radzimiu. Więzieni tam Polacy i Żydzi byli bowiem zasadniczo przeznaczeni do eksterminacji – głównie w ramach tzw. Intelligenzaktion.

W okresie trzech miesięcy funkcjonowania obozu większość więźniów Radzimia została w bestialski sposób zamordowana, stąd uznawany jest on czasem za pierwszy, obok Karolewa, obóz zagłady utworzony na ziemiach polskich w trakcie niemieckiej okupacji. Masowych egzekucji więźniów bez przerwy domagał się zwłaszcza powiatowy dowódca Selbstschutzu, SS-Standartenführer Wilhelm Richardt. Często wizytował on obozy Selbstschutzu w Karolewie i Radzimiu, dopytując zawsze ilu Polaków zostało rozstrzelanych. Podkreślał, że powinni zostać zabici, ponieważ nikt nie jest zainteresowany tworzeniem dużych obozów i „karmieniem tam Polaków”.

Z uwagi na ograniczoną pojemność obozu oraz fakt, iż wciąż dowożono nowych aresztowanych (także z terenów innych powiatów), Niemcy zastosowali swego rodzaju rotację. Równolegle z dowożeniem nowych partii więźniów odbywały się rozstrzeliwania już uwięzionych. Nierzadko też nowo przybyłych rozstrzeliwano od razu.

Po przywiezieniu nowego transportu internowani stawali przed „komisją” (zwaną również „trybunałem ludowym”), która przesłuchiwała ich przy pomocy wyzwisk i bicia, starając się wymóc przyznanie do niepopełnionych czynów lub wymusić denuncjację innych Polaków o antyniemieckich postawach. Komisja orzekała o dalszych losach internowanych. Niektórych zwalniano ze skierowaniem do Arbeitsamtu (Urząd Pracy), innych zatrzymywano w obozie. Jeszcze innych rozstrzeliwano natychmiast po przesłuchaniu lub w późniejszym terminie. Do wydania wyroku śmierci wystarczyło doniesienie, że więzień był „fanatycznym Polakiem”. Organizowano ponadto konfrontacje więźniów z rzekomo pokrzywdzonymi przez Polaków miejscowymi Niemcami. Ustawiano wówczas w szeregu internowanych, a miejscowi Niemcy wskazywali swych rzekomych prześladowców, których rozstrzeliwano w parku lub poza obozem.

Rozstrzeliwanych więźniów dobijano łopatami, kolbami, a niekiedy zakopywano jeszcze żywych. Przed egzekucją gwałcono dziewczęta i kobiety. W ciągu nocy pijani strażnicy oraz członkowie komendy schodzili do piwnic i katowali więźniów bykowcami lub kolbami karabinów.

Stosunkowo częste były przypadki strzelania dla „żartu” przez okienka do piwnic, w wyniku czego wielu internowanych zostało zabitych lub rannych.

Jedną z ulubionych „zabaw” selbstschutzmanów była tzw. „jaskółka”, czyli strzelanie do biegnącego więźnia ubranego w cylinder i muszkę. W obozie więziono zasadniczo tylko mężczyzn. Zdarzały się jednak transporty, w których były także kobiety i dzieci. Takie mieszane transporty likwidowano jednak od razu – między innymi dwie grupy kobiet i dzieci żydowskich z Sępólna (kolejno 150 i 100 osób) przywiezionych w pierwszych dniach listopada 1939 r., z których każdą wymordowano w ciągu zaledwie jednej nocy. Zwłoki pomordowanych polano kwasem siarkowym i zakopano w parku nad jeziorem. W komierowskim podobozie nie miały miejsca masowe rozstrzeliwania więźniów, jednak zdarzały się przypadki zastrzelenia więźnia przy pracy za „stawianie oporu” lub za „próbę ucieczki”.

---------------

 Likwidacja obozu

Obóz w Radzimiu był na przełomie listopada i grudnia 1939 roku lustrowany przez gauleitera Alberta Forstera w towarzystwie kilku wyższych oficerów SS. Prawdopodobnie był wśród nich, SS-Obersturmbannführer Max Pauly szef Komendantury Obozów Jeńców – Gdańsk, późniejszy komendant obozów koncentracyjnych Stutthof i Neuengamme. W połowie grudnia 1939 r. obóz w Radzimiu i jego podobóz w Komierowie zostały zlikwidowane. W chwili likwidacji znajdowało się tam około 600 więźniów. Część z nich wywieziono do obozu w Gdańsku-Nowym Porcie, a następnie do Stutthofu. Większość jednak zwolniono. Niemniej jednak, wielu ze zwolnionych zostało w krótkim czasie ponownie aresztowanych i uwięzionych w różnych obozach koncentracyjnych. Brak pełnej dokumentacji uniemożliwia ustalenie dokładnej liczby internowanych, którzy przeszli przez obóz.

Trudno ocenić również dokładną liczbę zamordowanych, gdyż w drugiej połowie 1944 r. w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej Niemcy spalili ciała ofiar, używając w tym celu polowego krematorium. Według powojennych badań liczbę zamordowanych ocenia się na około 5000 osób (podczas ekshumacji w 1945 r. odkryto około 300 zwłok). Jeżeli doda się do tego około 600 osób, które przebywały w obozie w chwili jego rozwiązania oraz więźniów wcześniej zwolnionych, czy wywiezionych do innych obozów jeszcze z Droździenicy, należy przyjąć, że przez obóz przeszło co najmniej 8000 osób.

Więźniowie pochodzili z powiatów: sępoleńskiego, bydgoskiego, kościerskiego, tucholskiego, kartuskiego, a nawet warszawskiego. Na terenie dawnego obozu postawiono po wojnie Pomnik Ofiar Hitleryzmu. Urządzono tam również cmentarz ofiar terroru, których ciała pochowano w 9 zbiorowych mogiłach.

W 1973 r. przed sądem w Münster stanęli Werner Sorgatz i Richard Kemnitz. Obaj zostali uznani winnymi udziału w mordowaniu polskiej ludności cywilnej i skazani kolejno na 33 i 42 miesiące więzienia.

 
następny artykuł »

Copyright © PARTNET 2008 All Rights Reserved